autor: jarosj » 30 mar 2012, 17:04
Moje ulubione ostatnio to "przyszedłem się wstawić, bo wezwanie miałem". Ale co tu ukrywać, najwięcej zabawnych historii, to było, jak zaczynałem pracę. Miałem kiedyś pod dozorem takiego Tadzia. Tadzio to była multi, multi recydywa. A ja wtedy byłem bardzo młodym kuratorem. No i po wizycie u tego Tadzia, wyszedłem dalej robić swoje w terenie. Idę najgłówniejszą ulicą mojego pięknego miasta, bo Tadzio mieszkał niemalże w centrum, ale na ulicy nie cieszącej się dobrą sławą. Idę zadowolony, że Tadzia mam z głowy. W ramach odzyskiwania równowagi duchowej na uszach słuchawki od walkmana, muzyka na relaks. Idę, a tu nagle ktoś mnie łapie za ramie. A to Tadzio. W mieszkaniu był już trochę na rauszyku, a wizyta kuratora wprawiła go w dobry nastrój, więc postanowił jednak nie zostawać w domu. Zaczęło się tłumaczenie, żeby wrócił do chałupy, ale Tadzio nic. Naglę z za zakrętu wyszły 2 niebrzydkie dziewczątka. Na to Tadzio łapie mnie pod ramię i dalejże do dziewcząt się umizgiwać. Szkoda, że ulica cała wybetonowana, bo chętnie zapadłbym się pod ziemie. Więc ciągnę tego bałwana od tych dziewcząt. Grożę już zarządzeniem kary i używam wszystkich argumentów. Pewnie teraz zadzwoniłbym na komisariat, ale były kiedyś takie czasy, że komórek kuratorzy nie miewali, nawet prywatnych, bo to było dobro superluksusowe. Więc ciągnę tego Tadzia od dziewcząt, które zresztą mocno zdegustowane przyspieszyły kroku i zupełnie zapominam, że centralnie walimy z Tadziem pod rękę na otwartą niedaleko piwiarnie - mordownie. Kiedy się zorientowałem jest już za późno. Pod" barem" masa chłopa, większość wstawionych. A Tadzio do wszystkich, całą swoją przepraszam, mordą się drze - ludzie, ludzie wiecie kto to jest, to jest mój kurator. Panowie pokiwali mi głowami, a Tadzio już rozzuchwalony na maksa do mnie z prośbą o szybką zapomogę - 5 zł na piwo. Nie dałem i to chyba mój jedyny sukces. Wyrwałem się, coś tam w nerwach mu lekko pogroziłem (w końcu stoię w grupie 15 - 20 podpitego chłopa) i niemalże biegiem, byle jak najdalej. Teraz tą historyjkę wspominam z wielkim rozrzewnieniem. Ile później było śmiechu, ile człowiek miał radochy z roboty. Na marginesie dodam, że Tadzio w ten wieczór nikogo na szczęście nie zabił, ani nie okradł, ale na wolności wytrzymał niedługo. Argumentem nie była zbytnia poufałość z kuratorem.