W 100 % zgadzam się z "artuditu"!!! A nawet w 101
U mnie praktycznie w każdej sprawie o leczenie odwykowe jest orzekany nadzór kuratora, niezależnie, czy jest to leczenie stacjonarne, czy nie. Sprawy z Alk stanowią znaczną część obciążenia. Przewodniczący Wydziału jest zdania, iż bez nadzoru nie będzie w ogóle leczenia. Problem w tym, że nawet jak jest nadzór to leczenie niekoniecznie jest. Sytuację mam bardzo podobną do tej jaką ma "artu" - tereny wiejskie, małomiasteczkowe, alkohol to rodzaj waluty. Pije 90 % populacji męskiej w wieku powyżej 16 roku życia. Dobrowolnie leczyć się nie chcą, bo nie mają żadnej motywacji, nie uważają, aby mieli jakikolwiek problem. Częstym tekstem z ich strony jest "Piję jak wszyscy! Co się Pan czepia akurat mnie? Tu wszystkich trzeba by na odwyk położyć!" To niestety prawda.
O takim komforcie jaki ma "Kur@tork@" mogę tylko pomarzyć! Jak chłop ze wsi, do której nawet drogi nie ma (AUTENTYK!) ma dojechać 25 km do najbliższego punktu spotkań AA o godz. 18 w piątek? Na dodatek w grudniu. ¯adnych połączeń autobusowych, brak samochodu, jedynym środkiem transportu jaki ma do dyspozyji jest stary, rozklekotany rower. Tak jest niestety rzeczywistość. Wcale mu się nie dziwię, że nie pojedzie. Też bym na jego miejscu nie pojechał.
Z umieszczeniem na oddziale jest u mnie tak, że mam do dyspozycji miesięcznie 3 - 5 miejsc w trzech szpitalach a około 80 osób do umieszczenia, w tym około 15 takich na wczoraj! Jak tu rozstrzygnąć, który z nich powinien trafić na oddział pierwszy? Ponadto bywa tak, że nawet jeżeli trafi na oddział to niekoniecznie tam zostanie. Lekarz spyta się go, czy wyraża zgodę na leczenie, on powie, że nie i po wszystkim! Facet wraca do domu razem z policją, która go wcześniej wywiozła. Wiecie jak ja się potem czuję? Co mam powiedzieć rodzinie, którą spotkam za parę dni, a która liczyła, że ojciec/mąż trafi na odwyk, wyjdzie trzeźwy i w domu wreszcie będzie normalnie?
A jeszcze a pro pos współpracy z lekarzami na oddziałach. Słowa pana ordynatora jednego z oddziałów do mojej koleżanki gdy zadzwoniła spytać się go o możliwość przyjęcia podopiecznego "Spier... wy wszyscy z tego Sądu! Mam was w d... Nikogo nie przyjmę i nic mi nie zrobicie!" Co Wy na to?
A tak na koniec jeszcze tylko jedna uwaga, bo mi się chyba wszystkie żale wylewają na tę sytuację. Jaki jest sens orzekania obowiązu leczenia odwykowego i nadzoru kuratora dla człowieka lat 70 parę, starego kawalera, który mieszka sam, nikomu nie wadzi, nikomu nic nie robi, nie przeszkadza, w żaden sposób nie narusza porządku prawnego, a pije dłużej niż mój ojciec ma lat? Człowiek jest analfabetą, w zw. z czym żaden oddział na terapię go nie przyjmie! Co faciem robić przez dwa lata nadzoru? Chyba tyle, że jeździć do niego, na ten koniec świata, na którym on mieszka. Gdyby leczenie z nadzorem było orzekane w sytuacjach, gdzie są małoletnie dzieci, to jeszcze widzę w tym sens, ale tutaj?
Zazdroszczę warunków pracy i dobrego samopoczucia "Kur@torce". Naprawdę. Bo ja mam niestety jak "artuditu".
Na koniec pozdrowienia dla "Keseya"!!! Jak zawsze bardzo sensowana, mądra i rzeczowa odpowiedź!!! Dla mnie nr 1 na forum!!!